O 07:10 wyjechałem z domu, wbrew ogromnej chęci wyspania się po ciężkim tygodniu. Nie zrobiłem tego dla przyjemności, lecz z poczucia obowiązku. Obowiązku pomocy znajomym. Dojechałem pod kościół na Janowie. Tam spotkałem się z Szymonem i jego mamą. Razem rozłożyliśmy namiot w którym podczas odbywającego się festynu parafialnego miała być promowana instytucja rodziny zastępczej. Po paru kłopotach, o 9:00 namiot wreszcie stał.
Korzystając z tego, że tak wcześnie jestem na nogach przejechałem sobie trasę Stara Wesoła -> Gisz -> Dom. Nie wyszło dużo km, ale na 10:00 miałem już umówione następne spotkanie. Z lekkim niedosytem dojechałem do domu i wyruszyłem na rynek na następne spotkanie :)
Po zeszyty do kumpla (jeden dzień nie obecności w szkole :P) Kłopot polegał na tym, że porządnie potrzaskałem sobie palec u nogi, który miał wtedy kolor głębokiego fioletu. Mimo wszystko jechało się całkiem przyjemnie.
Jestem nastolatkiem z śląskiego miasta. Jeżdżę w miarę regularnie. Na razie największą przyjemność daje mi "połykanie" kilometrów z żyłowaniem średniej. Co nie znaczy, że kręcę tylko dla kręcenia. Lubie jechać do jakiegoś konkretnego celu, najlepiej w malowniczej scenerii. Kocham proste asfaltowe ścieżki w lesie.