Po długim czasie nie jeżdżenia Daniel wreszcie wyciągnął mnie za uszy na bajtka. Najpierw pokręciliśmy trochę po lesie w okolicach Rozalii i Starej Wesołej po czym udaliśmy się w stronę Giszowca. Miły szybki przejazd przez las i decyzja sprawdzenia pociągów do Karpacza odjeżdżających z Sosnowca - za 9 dni drugi MTB maraton. W Sosnowcu powitała nas kartka "Najbliższy punkt informacji znajduje sięna stacji Katowice". Tak więc ruszyliśmy na stolice Śląska. Na Roździeniu o mały włos uniknąłem wpadnięcia na samochód po wymuszenia pierszeństwa na nim. Na zjeździe przy ulicy uniwersyteckiej zatrzymałem się żeby przejechały samochody, a Danek przejechał przed nimi. Widziałem tylko jak się oddalał. Ruszyłem jego śladami. Nie spotkaliśmy się po drodze. Po pół godziny bezskutecznego kursowania na trasie na której mogłem go znaleźć stwierdziłem, że sytuacja jest beznadziejna. Chcąc sfotografować pomnik powstańców okazało się, że zmasakrowałem wyświetlacz nowego aparatu :/ Pięknie! W dodatku robiło się coraz zimniej a słońce zachodziło. Jeszcze raz przejechałem trasą w poszukiwaniu Daniela. Przez Zawodzie ruszyłem do domu. Zacząłem czuć brak cukru, ale z lekkim bólem w końcu dojechałem do domu.
O 17 wyruszyliśmy z planem na 160 minut po szosie z tempem 22. Najpierw do centrum Katowic, przejazd przez rynek i dalej ulicami Mikołowską i Brynowską dojechaliśmy na Ligotę. Następnie znaleźliśmy się w Panewnikach. Daniel powiedział tylko "jedź gdzie chcesz", więc nie patrząc na to gdzie jedziemy pokierowałem nas na tzw. azymut "przed siebie". Po jakimś czasie ujrzeliśmy tabliczki Ruda Śląska - Kochłowice. Super! W Rudzie jeszcze nie byłem na rowerze. Nie wiedzieliśmy jak wrócić, a tą samą drogą wracać nie chcieliśmy. Tak więc na czuja udaliśmy się zgodnie ze wskazaniami kierunkowskazów w stronę Chorzowa. Jedyne założenie - nie wylądować na autostradzie :P Dojechaliśmy na Chorzów Batory. Dalej już w miarę orientowałem się gdzie jestem, a na Klimzowcu rozpoznałem okolicę zaznajomionego sklepu ze sprzętem rowerowym. Jako, że czułem zbliżający się skurcz ścięgna pod kolanem, wpadłem zakupić preparat magnezowy. Łykłem hopsa i pojechaliśmy dalej. Przez Tysiąclecie, obok Dębu i przez rondo dojechaliśmy do centrum. Zjeżdżając na rynek w niedozwolonym miejscu na Korfantego wymusiłem pierwszeństwo na jakimś czarnym samochodzie - po prostu nie zauważyłem go kątem oka. Cudem uniknęliśmy stłuczki. Przez Zawodzie przejechaliśmy na Janów. Wykręcone dopiero 115 minut - jeszcze 45! Jednak Daniel zauważył, że złapał gumę i rozstaliśmy się w okolicach rowerowego. On na nogach doszedł do domu, a ja spokojnie dokręciłem do siebie. Ileż można nakręcić w 126 minut!
Trzy stawy przez Rybaczówkę bardzo okrężną drogą. Coś się wali z łańcuchem ;/ Mam nadzieję, że to tylko przez te kilogramy błota przyklejone do roweru.
Nowy łańcuch założony, pogoda dopisała, sprzęcik śmiga jak się patrzy, chociaż skacze przy większym obciążeniu. Mam nadzieję, że się dociera do krzywych zębatek :P
Miała być sesja szosowa (dla lacia nazwana mianem soszowej), ale w połowie dystansu skręciliśmy w las. Na Giszu zerwałem łańcuch, więc Daniel musiał mnie ciągnąć przez 10km... Ręka bolała
Odkąd 3 dni temu zaczął padać śnieg, od tąd czekałem na dzień kiedy wreszcie będę mógł iść na rower. Dziś wreszcie się udało. Świeżego śniegu po piasty, temp. w okolicach -2°C - ciężkie, lecz naprawdę piękne warunki. Zaowocowało to stu dwudziestoma minutami jazdy, paroma glebami i zimowym zdobyciem Wzgórza Św. Wandy. Tempo miałbym szybsze gdybym biegł z tym rowerem, ale przecież nie o to chodziło. Zabawa przednia, mimo paru kryzysów.
O 11:45 na Bytomską po klocki hamulcowe i łyżki do opon, Danek po łańcuch, a dalej 2 pętle i test. Wynik: 00:06:27 ;] Mimo starań nie udało mi się osiągnąć nawet 200BPM, a co dopiero mówić o maksymalnym 204BPM. Tętno zatrzymało się przy 187BPM
Systematyczny trening jest mi potrzebny, a dodatkowo wydarzenia ostatniej nocy kazały mi wziąć rower i pokatować leśne ścieżki. Gdy tylko dojechałem na Rozalkę postanowiłem jednak z eksplorować jedną leśną drogę obok której zawsze przejeżdżam, a nigdy w nią nie wjeżdżam. Jako, że dojechałem do drogi szybkiego ruchu, więc odbiłem w małą ścieżynkę wydeptaną jedynie przez sarnę czy też inne zwierzę leśne. Tym sposobem zapuszczałem się coraz bardziej w las i zwiedziłem dokładnie cały kawałek obok Rozalki. Nagle dojeżdżając do domniemanej polany 20m przede mną przebiegły 2 "dziki". Jak się okazało były to po prostu samochody na autostradzie do której właśnie dojechałem. Słuchawki na uszach zagłuszyły hałas samochodów, a wyobraźnia zrobiła swoje xD Pięknie się tak jeździło w istnie zimowej atmosferze, dużo zrobionych zdjęć. Po 40 minutach dojechałem do dróżki którą właściwie miałem jechać. Podjazd "Żółte kamienie" na starej Wesołej wbił mnie w nastrój treningowy. Zrobiłem 3 pętle na górce, w tym jedną jako test przed testem jaki planujemy z Danielem (ku pamięci: wynik 7:26.69). Potem do domciu. Z lasu wyjeżdżałem z rowerem oblepionym czystym, białym śniegiem, a do domu dotarłem oblepiony brudnym, czarnym gównem - wkurzająca kolej rzeczy. Jakby nie mogło być na odwrót xD
Południowy trening z Dankiem. O 11 zaczęliśmy, 90 minut przyjemnego kręcenia po lesie. Spadł świeży śnieg tak więc jeździło się naprawdę przyjemnie. Założenie: HR avg: 150BPM. Zaliczona jedna bardzo ciekawa gleba na prostej ścieżce. Totalnie kosmiczne doznanie, bo przewracając się na bok (!) odczuwałem wszystko w zwolnionym tempie i z względnie pełną kontrolą. Nawet nie poczułem bólu. Adrenaliny dodało także jeżdżenie po zamarzniętym stawie - lód nie był zbyt pewny :P
Jestem nastolatkiem z śląskiego miasta. Jeżdżę w miarę regularnie. Na razie największą przyjemność daje mi "połykanie" kilometrów z żyłowaniem średniej. Co nie znaczy, że kręcę tylko dla kręcenia. Lubie jechać do jakiegoś konkretnego celu, najlepiej w malowniczej scenerii. Kocham proste asfaltowe ścieżki w lesie.