Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2008

Dystans całkowity:326.20 km (w terenie 81.00 km; 24.83%)
Czas w ruchu:15:20
Średnia prędkość:21.27 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:81.55 km i 3h 50m
Więcej statystyk

Wczoraj po szkole wybrałem

Czwartek, 29 maja 2008 · Komentarze(1)
Wczoraj po szkole wybrałem się na przejażdżkę rowerową. Plan: powyżej 50km, a najlepiej około 120km żeby pękło 1000km na Kross'ie A2.

Na czternastym kilometrze, w lesie Murckowskim, jadąc wśród traw o wysokości pół metra rozlewających się na każdą stronę (piękne miejsce, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, nawet na zdjęciach) stało się... coś.
Nagle dźwięk ucichł, obraz spowolnił, poczułem okropny ból, a jednocześnie brak grawitacji. W mgnieniu oka znalazłem się na ziemi i wiedziałem tylko, że zaraz przygniecie mnie rower. Uświadomiłem sobie, że z jakiegoś bliżej nieokreślonego właśnie przeleciałem przez kierownice. Zgodnie z przewidywaniami po sekundach poczułem na plecach zgniatającą kupę złomu - oto przyleciał mój sprzęt. Pozbierałem się i zacząłem szukać przyczyny wypadku. Moim oczom ukazał się niewinny 20-to centymetrowy konar wystający z ziemi i zakryty tą piękną trawą - sprawca znaleziony. Zacząłem szacować straty: rozcięte udo - wynik zahaczenia o pedały, ale od tego się nie umiera; koło całe - chwała Bogu, mam na czym dojechać do domu. I co? I tyle? Zacząłem zbierać rower. Przy podnoszeniu Kross'ika poczułem okropny ból prawego kciuka. Ychy - to nie mogły być wszystkie straty. Jadąc w kierunku Kostuchny myślałem, że gdy tylko znajdę jakąś cywilizację, to zadzwonię po tatę, żeby mnie odwiózł do domu - ból nie pozwalał na hamowanie ani na zmianę przerzutek. Przy każdej nierówności wyłem z bólu. Jednak robiło mi się coraz lepiej. Postanowiłem, że jadę dalej.

Jadąc przez Podlesie dojechałem do Tychów-Wilkowyj. Szybkim tempem znalazłem się przy stacji PKP Tychy Miasto. Czekał mnie przejazd przez centrum Tychów. Bałem się, że będzie to masakra. Ale było lepiej niż się spodziewałem. Poza dużą ilością świateł, wszędzie były ścieżki rowerowe - wg. mojego rankingu `miast przyjaznych rowerzyście` Tychy narazie są na pierwszym miejscu, a przynajmniej centrum. Gdy wyjechałem z miasta zacząłem poszukiwania bunkrów obszaru warownego "Śląsk". Godzinę kluczyłem po lesie szukając bunkrów i nie znalazłem nic. Czas mnie śpieszył, więc odjechałem z kwitkiem - no trudno, wyjazd można zaliczyć jako 4-ro godzinną przejażdżkę :D

Przejechałem około 35km drogi powrotnej i dotarłem do domu. Nareszcie. 4 godziny jazdy ze średnią 21km/h bez żadnego konkretnego odpoczynku - to szczyt moich możliwości.

Ps. Gdy obudziłem się dziś rano, myślałem, że zemdleje z bólu - palec chyba jest złamany. Co za pech ;/ Zobaczymy co powie chirurg.

[edit]
Dziś byłem u chirurga - wyrok: 2 tygodnie w zawieszeniu dla palca. Kość mocno stłuczona. Zapowiadają się 2 tygodnie bez rowerka :(

Podsumowanie
Dystans: 83,4km
Średnia Prędkość: 21km/h
Maxymalna prędkość: 40,4km/h
Czas: 3:56:53
Czas rzeczywisty: ok. 4 godzin

Foty:

Widok ze wzgórza w Starej Wesołej


Piękne widoki Katowic - Podlesia


Tychy - Wilkowyje

Wybrałem się z Laciem do lasu

Wtorek, 27 maja 2008 · Komentarze(0)
Wybrałem się z Laciem do lasu na wykonanie pewnej tajnej misji. Na miejscu mieli na nas czekać McKermit i DonTomisławo. Niestety na miejsce przybyliśmy godzinę po czasie i nie zastaliśmy nikogo. Ruszyliśmy w stronę Boliny, aby ich poszukać. Fajnie się jechało, więc jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy... Dojechaliśmy nad Bolinę. Przeprawiliśmy się przez nasyp kolejowy i stwierdziliśmy, że jedziemy na 3 stawy. Po drodze wstąpiliśmy po kuzyna Laćka, którego nie było w domu. Przez Rybaczówkę dojechaliśmy na 3 stawy. Ruszyliśmy w okolice Kliniki okulistycznej do babci Lacia. Stamtąd powróciliśmy na 3 stawy i przez Korre'e i katowicki Janów dojechaliśmy do domu

Podsumowanie
Dystans: 37,4km
Średnia Prędkość: 20,03km/h (Laciu `trochę` spowalniał)
Maxymalna prędkość: 55,4km/h
Czas: 1:50:18

O godzinie 09:50 byłem

Sobota, 17 maja 2008 · Komentarze(2)
O godzinie 09:50 byłem już pod blokiem Tobka. Przez parking koło hali przejechaliśmy pod szkołę. Chwila przerwy i oczekiwanie na resztę uczestników rajdu rowerowego nad Pogorię IV.
Do samej Pogorii III wlekliśmy się tempem 18km/h. Wszystko przez ogon jaki robiły nam nauczycielki xD No, ale trzeba się dostosować do najwolniejszych. Po drodze wstąpiliśmy do Pałacu Schoen`a w Sosnowcu gdzie znajdowało się wiele wspaniałych pokazów fizycznych i nie wiadomo dlaczego dawne kuchnie.
Nad Pogorią III zrobiliśmy parę zdjęć, zjedliśmy coś i odłączyliśmy się od grupy. Przejechaliśmy kawałek wspaniałymi ścieżkami obok Pogorii IV (około 40km/h po prostej drodze). Po jakichś 2km naszym oczom ukazała się droga krajowa nr 1. Stanęliśmy przed wyzwaniem przebycia tej drogi. Na szczęście było też przejście dla pieszych więc jakoś dało radę. Mimo to adrenalina dość podskoczyła w momencie kiedy samochody tak niebezpiecznie się do nas zbliżały :D
Wjechaliśmy do wsi Ujejsce. Tutaj zaczęły się podjazdy, które męczyły nas praktycznie do końca. Dodatkowo wyczerpanie potęgowała wilgotność względna powietrza na poziomie 85-95% oraz średnia temperatura 25°C w cieniu. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam co się działo od tego momentu. Jedyna co bardzo mocno zapamiętałem to okropne podjazdy w dużych ilościach oraz wieś Wysoka, która idealnie określała swoje położenie. Ale w końcu dojechaliśmy do Łaz - miejsca w którym rozpoczynał się nasz szlak.
Szklak zaczynał się przy dworcu PKP. Przejechaliśmy przez centrum Łaz i ruszyliśmy w stronę Głazówki. Dalej przez Niegowonice i Niegowoniczki do Skałbani (ciekawa nazwa :D). Ciągle pod górkę, jeżeli już prosto, to po kamieniach. W końcu dojechaliśmy do Chcechła. Podjechaliśmy do bunkra w Chechle - punktu obserwacyjnego z czasów II wojny światowej. Krótka przerwa i odpoczynek na dachu bunkra. Wyruszając w drogę powrotną miałem nadzieję, że skoro tyle podjeżdżaliśmy, to teraz będziemy mieli same zjazdy. Ale pomyliłem się. Znowu podjazdy, podjazdy, podjazdy. Na szczęście gdy już dojechaliśmy do Łaz, Tobek wpadł na pomysł, żeby nie jechać przez Zagórze, lecz tak jak przyjechaliśmy - przez Pogorię. To był trafny wybór. Mijając Hutę Katowice mieliśmy okazję podziwiać wspaniałą burzę która rozpętała się nad jej kominami. Gdy dojeżdżaliśmy do Pogorii IV burza była już niebezpiecznie blisko nas. Postanowiliśmy uciec przed nią do baru nad Pogorią III. Ciekawie wyglądało, jak wszyscy uciekali znad Pogorii IV, a my jako jedyni jechaliśmy w drugą stronę z zawrotną prędkością :D
Na zakręcie doszło do niegroźnej czołówki między mną, a jakimś kolesiem który wyjechał wprost z za krzaków. Jakieś 50 metrów dalej, przez to, że musiałem uciec przed dzieciakiem, który wjechał mi pod koła, Tobek zaliczył niezłe salto. Ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Mimo, że byliśmy już całkowicie wykończeni, daliśmy z siebie wszystko i zanim burza do nas doszła, my już siedzieliśmy pod parasolem barowym. Zamówiliśmy sobie jedzenie i czekaliśmy, aż deszcz przejdzie. Na szczęście nie trwało to zbyt długo.
Niestety po opadach temperatura powietrza spadła dość mocno, co nie działało dobrze na nasze już wychłodzone i wyczerpane organizmy. Założyliśmy deszczówki, aby nie tracić temperatury. W parku sieleckim pod koła Tobka wleciał pies. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń. Wkrótce dojechaliśmy do domu. Nareszcie.

Podsumowanie:
Dystans: 113,8km
Średnia Prędkość: 21,61km/h
Maxymalna prędkość: 63,7km/h
Czas: 5:16:00
Czas rzeczywisty: ok. 9 godzin

Zdjęcia:

W drodze nad Pogorię (foto Tobek)


Nad Pogorią III


Potwór z loch ness (a raczej z Pogoria Ness. Wymiary to około metr długości na 30cm szerokości)


Pogoria IV (Kuźnica Warężyńska)


Cementownia w Wysokiej


Początek szlaku


Pomnik na szlaku


Pięknie to wygląda :)


Którą drogę wybrać??


Pole mniszków lekarskich przy bunkrze w Chechle


Piasek na pustyni


Pustynia Błędowska


Huta Katowice i burza


Deszcz nad Pogorią III

O godzinie 9:00 Blazi

Niedziela, 11 maja 2008 · Komentarze(3)
O godzinie 9:00 Blazi i Tobiasz byli już na Shell'u. Ja dotarłem do nich dopiero parę minut później. Po małych zakupach wyruszyliśmy w stronę Jaworzna. Szybki przejazd i już byliśmy w Szczakowej. Tutaj niestety zaczęły się okropne podjazdy. Jednak dzielnie przebyliśmy ten niemiły odcinek. Za Szczakową rozpoczęła się długa (10km), prosta i według niektórych nudna (według mnie bardzo dobra) droga do Bukowna. W jej połowie, zaraz przy moście nad rzeką płynącą wspaniałymi meandrami wśród piaszczystych wzgórz, zatrzymaliśmy się na pierwszy postój. Batonik, kanapka, zdjęcie i już jechaliśmy dalej. Najbardziej zdziwił nas widok dziadka na składaku który jechał równo z rowerzystą na kolarce :D Przejechaliśmy przez Bukowno i wjechaliśmy wreszcie na niebieski jurajski szlak rowerowy - wokół Olkusza. Tutaj zaczęły się piaszczyste, leśne drogi, tak bardzo charakterystyczne dla jury. Niestety był pewien odcinek na którym ktoś postanowił wysypać dość gruboziarnisty tłuczeń (prawie taki jak na torach kolejowych). Ale koniec tego kawałka wynagrodził nam wspaniały widok uprawy leśnej w miejscu wyrobiska piasku.
Wjechaliśmy do Olkusza. Musieliśmy się przebić przez ścisłe centrum, wraz z rynkiem i okolicami kościoła do którego `watahami` gnały pierwszo-komunijne dzieci w szatach liturgicznych. Ale jakoś dało radę. Wjechaliśmy w dość ciekawy las iglasty, rosnący na samym skraju dwóch osiedli mieszkaniowych. Następnie przez parę pomniejszych wiosek (takich jak Witeradów, czy Zabrzegi) dojechaliśmy do wsi Osiek. Po ostatnim wypadzie do Andrychowa miałem już ustosunkowaną opinie na temat wszystkich miejsc nazwanych tym mianem (dla niewtajemniczonych - mieścinka Osiek na trasie Oświęcim - Osiek - Wieprz - Andrychów to około 15 kilometrów przewyższeń interwałowych rzędu 20-50m). I znowu wspaniała nazwa mnie nie zawiodła. Gdy po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej przez Osiek, naszym oczom ukazał się najwyższy podjazd asfaltowy jaki miałem (nie)przyjemność oglądać w moim życiu. Miał lekko 75m różnicy poziomów. Chwała Bogu, że bezpośrednio przed nim znajdował się ogromny zjazd który pozwolił na rozpędzenie się do 55.8km/h, co dało dobrą bazę do pokonania 1/4 podjazdu bez kręcenia korbą. Jak to bywa z takim podjazdami, zaraz zanim znajdował się piękny downhillowy zjazd, który pozwolił zapomnieć o trudach ostatnich paru minut.
Za Osiekiem wjechaliśmy znowu w las, gdzie ilość piasku pod kołami doprowadzała nas do szału. W pewnym momencie zaliczyłem poślizg podczas hamowania na przednim kole (!), tylko dzięki warstwie mineralnych ziarenek. Niestety, słoneczne dotąd niebo zaczęło się dość porządnie chmurzyć. Po paru minutach już staliśmy pod drzewem w poszukiwaniu schronienia przed deszczem. Mimo, że od początku sezonu zawsze woziłem ze sobą deszczówkę, to dziś rano, gdy zobaczyłem pogodę za oknem stwierdziłem, że dziś na pewno mi się ona nie przyda. Tak więc patrzałem z zazdrością na Tobka i Blaziego, jak chronią się pod swoimi deszczówkami. Bardziej od deszczu przeszkadzał mi jednak przenikliwy chłód potęgowany wilgotnym ubraniem i brakiem ruchu. Ktoś wpadł na genialny pomysł, aby przejechać kawałek w deszczu, aby się trochę rozgrzać. Tak też zrobiliśmy, doprowadzając nasze rowery do stanu agonii. Gdyby nie szybka `pierwsza pomoc przed medyczna` udzielona zaraz po skończeniu się deszczu na śródleśnej polanie, to do domu byśmy chyba nie dojechali. Mieszanina jurajskiego piasku i wody dokładnie spenetrowała i obkleiła każdą część napędu i układu hamowania. Zaczęliśmy więc wielkie mycie.
Po wcześniejszym umyciu się w kałuży, z o dziwo dość ciepłą wodą, zaczęliśmy narzekać na brud na naszych rowerach. Tobiasz wpadł na genialny pomysł napełnienia bidonów wodą z kałuży i opłukaniu rowerów. Blazi udoskonalił wizję Tobiasza proponując zamiast bidonów użyć butelki i inne pojemniki pozostawione w lesie przez amatorów leśnego wypoczynku. Nigdy nie myślałem, że będę się tak cieszył na widok półlitrowej butelki plastikowej, wyrzuconej w krzaki. A jednak. Używając wody z kałuży dokładnie umyliśmy każdą część rowerów i ruszyliśmy w dalszą drogę z wizją konieczności wymiany supportu, kasety i przerzutek Shimano (w wersji Alivio i Deore...) Na szczęście już po chwili okazało się, że nasze obawy są przesadzone: napęd nie hałasował, w zasadzie, więcej niż powinien. Odetchnęliśmy z ulgą i ze średnią prędkością 15km/h dojechaliśmy do końca lasu. Wjechaliśmy na drogę która doprowadziła nas do samego Bukowna. Na niebie pojawiły się czarne chmury, ale stwierdziliśmy, że skoro nie ma piasku to możemy jechać, a może nawet wyprzedzimy chmurę. Z prędkością 27-30km/h przejechaliśmy 10km`owy odcinek z Bukowna do Jaworzna, ciągle pokropywani przez deszcz. Dalej to już tylko przejazd przez Jaworzno (dwa złamane zakazy poruszania się na rowerach i taksówkarz krzyczący <<Tu na rowerach kur** nie wolno!>>), Sosnowiec i już byliśmy w domu. Piękny wyjazd pełen przygód :)


Tu rozpoczyna się szlak


Uprawa leśna w wyrobisku piasku


Rynek w Olkuszu


Nasz szlak


JB`08 - Atak mokrych klonów :D


To wszystko tłumaczy...


`Twój stary pierze w rzece...` - tym razem to ja się myje w kałuży ;D


Warsztat rowerowy `Polana`

Podsumowanie:
Dystans: 91,6km
Średnia Prędkość: 21,3km/h
Maxymalna prędkość: 55,8km/h
Czas: 4:18:30