O 17 wyruszyliśmy z planem na 160 minut po szosie z tempem 22. Najpierw do centrum Katowic, przejazd przez rynek i dalej ulicami Mikołowską i Brynowską dojechaliśmy na Ligotę. Następnie znaleźliśmy się w Panewnikach. Daniel powiedział tylko "jedź gdzie chcesz", więc nie patrząc na to gdzie jedziemy pokierowałem nas na tzw. azymut "przed siebie". Po jakimś czasie ujrzeliśmy tabliczki Ruda Śląska - Kochłowice. Super! W Rudzie jeszcze nie byłem na rowerze. Nie wiedzieliśmy jak wrócić, a tą samą drogą wracać nie chcieliśmy. Tak więc na czuja udaliśmy się zgodnie ze wskazaniami kierunkowskazów w stronę Chorzowa. Jedyne założenie - nie wylądować na autostradzie :P Dojechaliśmy na Chorzów Batory. Dalej już w miarę orientowałem się gdzie jestem, a na Klimzowcu rozpoznałem okolicę zaznajomionego sklepu ze sprzętem rowerowym. Jako, że czułem zbliżający się skurcz ścięgna pod kolanem, wpadłem zakupić preparat magnezowy. Łykłem hopsa i pojechaliśmy dalej. Przez Tysiąclecie, obok Dębu i przez rondo dojechaliśmy do centrum. Zjeżdżając na rynek w niedozwolonym miejscu na Korfantego wymusiłem pierwszeństwo na jakimś czarnym samochodzie - po prostu nie zauważyłem go kątem oka. Cudem uniknęliśmy stłuczki. Przez Zawodzie przejechaliśmy na Janów. Wykręcone dopiero 115 minut - jeszcze 45! Jednak Daniel zauważył, że złapał gumę i rozstaliśmy się w okolicach rowerowego. On na nogach doszedł do domu, a ja spokojnie dokręciłem do siebie. Ileż można nakręcić w 126 minut!
Trzy stawy przez Rybaczówkę bardzo okrężną drogą. Coś się wali z łańcuchem ;/ Mam nadzieję, że to tylko przez te kilogramy błota przyklejone do roweru.
Nowy łańcuch założony, pogoda dopisała, sprzęcik śmiga jak się patrzy, chociaż skacze przy większym obciążeniu. Mam nadzieję, że się dociera do krzywych zębatek :P
Miała być sesja szosowa (dla lacia nazwana mianem soszowej), ale w połowie dystansu skręciliśmy w las. Na Giszu zerwałem łańcuch, więc Daniel musiał mnie ciągnąć przez 10km... Ręka bolała
Wychodząc z domu widziałem piękne, gorące słońce. Po przejechaniu kilometra słońce zaszło, a ja poczułem przenikające zimno na mojej skórze. Po 5km podkuliłem ogon i wróciłem do domu.
Odkąd 3 dni temu zaczął padać śnieg, od tąd czekałem na dzień kiedy wreszcie będę mógł iść na rower. Dziś wreszcie się udało. Świeżego śniegu po piasty, temp. w okolicach -2°C - ciężkie, lecz naprawdę piękne warunki. Zaowocowało to stu dwudziestoma minutami jazdy, paroma glebami i zimowym zdobyciem Wzgórza Św. Wandy. Tempo miałbym szybsze gdybym biegł z tym rowerem, ale przecież nie o to chodziło. Zabawa przednia, mimo paru kryzysów.
Na początek bolesna gleba na rondzie (dopompowane gumy + lód), a potem standardowe 90 minut po lesie. Nie utrzymane praktycznie żadne strefy tętna, częste przerwy + pół godziny skakania na małej skoczni w lesie ;] Więcej zabawy niz treningu. Dodatkowo masa zdjęć i filmików.
O 11:45 na Bytomską po klocki hamulcowe i łyżki do opon, Danek po łańcuch, a dalej 2 pętle i test. Wynik: 00:06:27 ;] Mimo starań nie udało mi się osiągnąć nawet 200BPM, a co dopiero mówić o maksymalnym 204BPM. Tętno zatrzymało się przy 187BPM
Jestem nastolatkiem z śląskiego miasta. Jeżdżę w miarę regularnie. Na razie największą przyjemność daje mi "połykanie" kilometrów z żyłowaniem średniej. Co nie znaczy, że kręcę tylko dla kręcenia. Lubie jechać do jakiegoś konkretnego celu, najlepiej w malowniczej scenerii. Kocham proste asfaltowe ścieżki w lesie.