Miałem wielką ochotę na przejażdżkę

Sobota, 14 czerwca 2008 · Komentarze(3)
Miałem wielką ochotę na przejażdżkę na rowerze. Zresztą pierwszy raz od nieszczęsnego wypadku z przed dwóch tygodni, wreszcie mogłem to zrobić. Wybrałem klasykę - 3 stawy katowickie, ale nie moją aktualną, szybką trasą, lecz tak jak jechałem tam po raz pierwszy.
Najpierw pod Tesco, przez Ćmok w stronę Słupnej i wjazd na czerwony szlak rowerowy. Obok Huty Rozalii, pod autostradą i w prawo. Tutaj rozciągnięty podjazd drogą szutrową. Następnie wspaniały zjazd w dół - można się poczuć jak na downhill'u. Droga jest prosta, bez zakrętów, ale nachylenie daje niezłego `kopa`, a kamyczki uderzające w ramę i inne miejsca dodatkowo potęgują emocje :)
Wjechałem na Giszowiec. Szybko przejechałem podjazdy na ul. Górniczego Stanu i zaraz przy DK 86 skręciłem do starej wierzy ciśnień. Jedna poruszona fotka i dalej w drogę. Przejazd przez Rybaczówkę nad stawem Janina, fotka. Zjazd na punkt odpoczynkowy - patrzę na licznik i... tysiąc kilometrów pękł! Nareszcie...
Dalej znowu szybko wspaniałą ścieżką rowerową między Rybaczówką, a Trzema Stawami. Krótki postój przy tablicy "Zespół przyrodniczo-krajobrazowy źródła Kłodnicy". Tyle razy tędy przejeżdżałem, a dopiero ostatnio zauważyłem to miejsce. A jak mi Tobek mówił, że tam byłem, to się zapierałem, że to nie możliwe... Zdarza się.
Dojechałem na Trzy stawy. Krótki postój przy lotnisku, parę fotek i sprint przez park. Dalej obok huty Ferrum, przez las, obok jeziorka i przez Janów i Bończyk do domu.
Dwa tygodnie bez treningów dały o sobie znać. Forma spadła i trzeba ją podciągnąć.

Podsumowanie
Dystans: 27,5km
Średnia Prędkość: 21,9km/h
Maxymalna prędkość: 39,4km/h
Czas: 1:15:20

Fotki:


Wieża ciśnień na Giszowcu


Rybaczówka z trochę innej strony


Punkt odpoczynkowy


Tysiąc pękł ;)


Kompleks przyrodniczo-krajobrazowy źródła Kłodnicy


Pas startowy na Muchowcu


Samolot


Staw w pobliżu Janowa

Wczoraj po szkole wybrałem

Czwartek, 29 maja 2008 · Komentarze(1)
Wczoraj po szkole wybrałem się na przejażdżkę rowerową. Plan: powyżej 50km, a najlepiej około 120km żeby pękło 1000km na Kross'ie A2.

Na czternastym kilometrze, w lesie Murckowskim, jadąc wśród traw o wysokości pół metra rozlewających się na każdą stronę (piękne miejsce, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, nawet na zdjęciach) stało się... coś.
Nagle dźwięk ucichł, obraz spowolnił, poczułem okropny ból, a jednocześnie brak grawitacji. W mgnieniu oka znalazłem się na ziemi i wiedziałem tylko, że zaraz przygniecie mnie rower. Uświadomiłem sobie, że z jakiegoś bliżej nieokreślonego właśnie przeleciałem przez kierownice. Zgodnie z przewidywaniami po sekundach poczułem na plecach zgniatającą kupę złomu - oto przyleciał mój sprzęt. Pozbierałem się i zacząłem szukać przyczyny wypadku. Moim oczom ukazał się niewinny 20-to centymetrowy konar wystający z ziemi i zakryty tą piękną trawą - sprawca znaleziony. Zacząłem szacować straty: rozcięte udo - wynik zahaczenia o pedały, ale od tego się nie umiera; koło całe - chwała Bogu, mam na czym dojechać do domu. I co? I tyle? Zacząłem zbierać rower. Przy podnoszeniu Kross'ika poczułem okropny ból prawego kciuka. Ychy - to nie mogły być wszystkie straty. Jadąc w kierunku Kostuchny myślałem, że gdy tylko znajdę jakąś cywilizację, to zadzwonię po tatę, żeby mnie odwiózł do domu - ból nie pozwalał na hamowanie ani na zmianę przerzutek. Przy każdej nierówności wyłem z bólu. Jednak robiło mi się coraz lepiej. Postanowiłem, że jadę dalej.

Jadąc przez Podlesie dojechałem do Tychów-Wilkowyj. Szybkim tempem znalazłem się przy stacji PKP Tychy Miasto. Czekał mnie przejazd przez centrum Tychów. Bałem się, że będzie to masakra. Ale było lepiej niż się spodziewałem. Poza dużą ilością świateł, wszędzie były ścieżki rowerowe - wg. mojego rankingu `miast przyjaznych rowerzyście` Tychy narazie są na pierwszym miejscu, a przynajmniej centrum. Gdy wyjechałem z miasta zacząłem poszukiwania bunkrów obszaru warownego "Śląsk". Godzinę kluczyłem po lesie szukając bunkrów i nie znalazłem nic. Czas mnie śpieszył, więc odjechałem z kwitkiem - no trudno, wyjazd można zaliczyć jako 4-ro godzinną przejażdżkę :D

Przejechałem około 35km drogi powrotnej i dotarłem do domu. Nareszcie. 4 godziny jazdy ze średnią 21km/h bez żadnego konkretnego odpoczynku - to szczyt moich możliwości.

Ps. Gdy obudziłem się dziś rano, myślałem, że zemdleje z bólu - palec chyba jest złamany. Co za pech ;/ Zobaczymy co powie chirurg.

[edit]
Dziś byłem u chirurga - wyrok: 2 tygodnie w zawieszeniu dla palca. Kość mocno stłuczona. Zapowiadają się 2 tygodnie bez rowerka :(

Podsumowanie
Dystans: 83,4km
Średnia Prędkość: 21km/h
Maxymalna prędkość: 40,4km/h
Czas: 3:56:53
Czas rzeczywisty: ok. 4 godzin

Foty:

Widok ze wzgórza w Starej Wesołej


Piękne widoki Katowic - Podlesia


Tychy - Wilkowyje

Wybrałem się z Laciem do lasu

Wtorek, 27 maja 2008 · Komentarze(0)
Wybrałem się z Laciem do lasu na wykonanie pewnej tajnej misji. Na miejscu mieli na nas czekać McKermit i DonTomisławo. Niestety na miejsce przybyliśmy godzinę po czasie i nie zastaliśmy nikogo. Ruszyliśmy w stronę Boliny, aby ich poszukać. Fajnie się jechało, więc jechaliśmy, jechaliśmy i jechaliśmy... Dojechaliśmy nad Bolinę. Przeprawiliśmy się przez nasyp kolejowy i stwierdziliśmy, że jedziemy na 3 stawy. Po drodze wstąpiliśmy po kuzyna Laćka, którego nie było w domu. Przez Rybaczówkę dojechaliśmy na 3 stawy. Ruszyliśmy w okolice Kliniki okulistycznej do babci Lacia. Stamtąd powróciliśmy na 3 stawy i przez Korre'e i katowicki Janów dojechaliśmy do domu

Podsumowanie
Dystans: 37,4km
Średnia Prędkość: 20,03km/h (Laciu `trochę` spowalniał)
Maxymalna prędkość: 55,4km/h
Czas: 1:50:18

O godzinie 09:50 byłem

Sobota, 17 maja 2008 · Komentarze(2)
O godzinie 09:50 byłem już pod blokiem Tobka. Przez parking koło hali przejechaliśmy pod szkołę. Chwila przerwy i oczekiwanie na resztę uczestników rajdu rowerowego nad Pogorię IV.
Do samej Pogorii III wlekliśmy się tempem 18km/h. Wszystko przez ogon jaki robiły nam nauczycielki xD No, ale trzeba się dostosować do najwolniejszych. Po drodze wstąpiliśmy do Pałacu Schoen`a w Sosnowcu gdzie znajdowało się wiele wspaniałych pokazów fizycznych i nie wiadomo dlaczego dawne kuchnie.
Nad Pogorią III zrobiliśmy parę zdjęć, zjedliśmy coś i odłączyliśmy się od grupy. Przejechaliśmy kawałek wspaniałymi ścieżkami obok Pogorii IV (około 40km/h po prostej drodze). Po jakichś 2km naszym oczom ukazała się droga krajowa nr 1. Stanęliśmy przed wyzwaniem przebycia tej drogi. Na szczęście było też przejście dla pieszych więc jakoś dało radę. Mimo to adrenalina dość podskoczyła w momencie kiedy samochody tak niebezpiecznie się do nas zbliżały :D
Wjechaliśmy do wsi Ujejsce. Tutaj zaczęły się podjazdy, które męczyły nas praktycznie do końca. Dodatkowo wyczerpanie potęgowała wilgotność względna powietrza na poziomie 85-95% oraz średnia temperatura 25°C w cieniu. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam co się działo od tego momentu. Jedyna co bardzo mocno zapamiętałem to okropne podjazdy w dużych ilościach oraz wieś Wysoka, która idealnie określała swoje położenie. Ale w końcu dojechaliśmy do Łaz - miejsca w którym rozpoczynał się nasz szlak.
Szklak zaczynał się przy dworcu PKP. Przejechaliśmy przez centrum Łaz i ruszyliśmy w stronę Głazówki. Dalej przez Niegowonice i Niegowoniczki do Skałbani (ciekawa nazwa :D). Ciągle pod górkę, jeżeli już prosto, to po kamieniach. W końcu dojechaliśmy do Chcechła. Podjechaliśmy do bunkra w Chechle - punktu obserwacyjnego z czasów II wojny światowej. Krótka przerwa i odpoczynek na dachu bunkra. Wyruszając w drogę powrotną miałem nadzieję, że skoro tyle podjeżdżaliśmy, to teraz będziemy mieli same zjazdy. Ale pomyliłem się. Znowu podjazdy, podjazdy, podjazdy. Na szczęście gdy już dojechaliśmy do Łaz, Tobek wpadł na pomysł, żeby nie jechać przez Zagórze, lecz tak jak przyjechaliśmy - przez Pogorię. To był trafny wybór. Mijając Hutę Katowice mieliśmy okazję podziwiać wspaniałą burzę która rozpętała się nad jej kominami. Gdy dojeżdżaliśmy do Pogorii IV burza była już niebezpiecznie blisko nas. Postanowiliśmy uciec przed nią do baru nad Pogorią III. Ciekawie wyglądało, jak wszyscy uciekali znad Pogorii IV, a my jako jedyni jechaliśmy w drugą stronę z zawrotną prędkością :D
Na zakręcie doszło do niegroźnej czołówki między mną, a jakimś kolesiem który wyjechał wprost z za krzaków. Jakieś 50 metrów dalej, przez to, że musiałem uciec przed dzieciakiem, który wjechał mi pod koła, Tobek zaliczył niezłe salto. Ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Mimo, że byliśmy już całkowicie wykończeni, daliśmy z siebie wszystko i zanim burza do nas doszła, my już siedzieliśmy pod parasolem barowym. Zamówiliśmy sobie jedzenie i czekaliśmy, aż deszcz przejdzie. Na szczęście nie trwało to zbyt długo.
Niestety po opadach temperatura powietrza spadła dość mocno, co nie działało dobrze na nasze już wychłodzone i wyczerpane organizmy. Założyliśmy deszczówki, aby nie tracić temperatury. W parku sieleckim pod koła Tobka wleciał pies. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń. Wkrótce dojechaliśmy do domu. Nareszcie.

Podsumowanie:
Dystans: 113,8km
Średnia Prędkość: 21,61km/h
Maxymalna prędkość: 63,7km/h
Czas: 5:16:00
Czas rzeczywisty: ok. 9 godzin

Zdjęcia:

W drodze nad Pogorię (foto Tobek)


Nad Pogorią III


Potwór z loch ness (a raczej z Pogoria Ness. Wymiary to około metr długości na 30cm szerokości)


Pogoria IV (Kuźnica Warężyńska)


Cementownia w Wysokiej


Początek szlaku


Pomnik na szlaku


Pięknie to wygląda :)


Którą drogę wybrać??


Pole mniszków lekarskich przy bunkrze w Chechle


Piasek na pustyni


Pustynia Błędowska


Huta Katowice i burza


Deszcz nad Pogorią III

O godzinie 9:00 Blazi

Niedziela, 11 maja 2008 · Komentarze(3)
O godzinie 9:00 Blazi i Tobiasz byli już na Shell'u. Ja dotarłem do nich dopiero parę minut później. Po małych zakupach wyruszyliśmy w stronę Jaworzna. Szybki przejazd i już byliśmy w Szczakowej. Tutaj niestety zaczęły się okropne podjazdy. Jednak dzielnie przebyliśmy ten niemiły odcinek. Za Szczakową rozpoczęła się długa (10km), prosta i według niektórych nudna (według mnie bardzo dobra) droga do Bukowna. W jej połowie, zaraz przy moście nad rzeką płynącą wspaniałymi meandrami wśród piaszczystych wzgórz, zatrzymaliśmy się na pierwszy postój. Batonik, kanapka, zdjęcie i już jechaliśmy dalej. Najbardziej zdziwił nas widok dziadka na składaku który jechał równo z rowerzystą na kolarce :D Przejechaliśmy przez Bukowno i wjechaliśmy wreszcie na niebieski jurajski szlak rowerowy - wokół Olkusza. Tutaj zaczęły się piaszczyste, leśne drogi, tak bardzo charakterystyczne dla jury. Niestety był pewien odcinek na którym ktoś postanowił wysypać dość gruboziarnisty tłuczeń (prawie taki jak na torach kolejowych). Ale koniec tego kawałka wynagrodził nam wspaniały widok uprawy leśnej w miejscu wyrobiska piasku.
Wjechaliśmy do Olkusza. Musieliśmy się przebić przez ścisłe centrum, wraz z rynkiem i okolicami kościoła do którego `watahami` gnały pierwszo-komunijne dzieci w szatach liturgicznych. Ale jakoś dało radę. Wjechaliśmy w dość ciekawy las iglasty, rosnący na samym skraju dwóch osiedli mieszkaniowych. Następnie przez parę pomniejszych wiosek (takich jak Witeradów, czy Zabrzegi) dojechaliśmy do wsi Osiek. Po ostatnim wypadzie do Andrychowa miałem już ustosunkowaną opinie na temat wszystkich miejsc nazwanych tym mianem (dla niewtajemniczonych - mieścinka Osiek na trasie Oświęcim - Osiek - Wieprz - Andrychów to około 15 kilometrów przewyższeń interwałowych rzędu 20-50m). I znowu wspaniała nazwa mnie nie zawiodła. Gdy po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej przez Osiek, naszym oczom ukazał się najwyższy podjazd asfaltowy jaki miałem (nie)przyjemność oglądać w moim życiu. Miał lekko 75m różnicy poziomów. Chwała Bogu, że bezpośrednio przed nim znajdował się ogromny zjazd który pozwolił na rozpędzenie się do 55.8km/h, co dało dobrą bazę do pokonania 1/4 podjazdu bez kręcenia korbą. Jak to bywa z takim podjazdami, zaraz zanim znajdował się piękny downhillowy zjazd, który pozwolił zapomnieć o trudach ostatnich paru minut.
Za Osiekiem wjechaliśmy znowu w las, gdzie ilość piasku pod kołami doprowadzała nas do szału. W pewnym momencie zaliczyłem poślizg podczas hamowania na przednim kole (!), tylko dzięki warstwie mineralnych ziarenek. Niestety, słoneczne dotąd niebo zaczęło się dość porządnie chmurzyć. Po paru minutach już staliśmy pod drzewem w poszukiwaniu schronienia przed deszczem. Mimo, że od początku sezonu zawsze woziłem ze sobą deszczówkę, to dziś rano, gdy zobaczyłem pogodę za oknem stwierdziłem, że dziś na pewno mi się ona nie przyda. Tak więc patrzałem z zazdrością na Tobka i Blaziego, jak chronią się pod swoimi deszczówkami. Bardziej od deszczu przeszkadzał mi jednak przenikliwy chłód potęgowany wilgotnym ubraniem i brakiem ruchu. Ktoś wpadł na genialny pomysł, aby przejechać kawałek w deszczu, aby się trochę rozgrzać. Tak też zrobiliśmy, doprowadzając nasze rowery do stanu agonii. Gdyby nie szybka `pierwsza pomoc przed medyczna` udzielona zaraz po skończeniu się deszczu na śródleśnej polanie, to do domu byśmy chyba nie dojechali. Mieszanina jurajskiego piasku i wody dokładnie spenetrowała i obkleiła każdą część napędu i układu hamowania. Zaczęliśmy więc wielkie mycie.
Po wcześniejszym umyciu się w kałuży, z o dziwo dość ciepłą wodą, zaczęliśmy narzekać na brud na naszych rowerach. Tobiasz wpadł na genialny pomysł napełnienia bidonów wodą z kałuży i opłukaniu rowerów. Blazi udoskonalił wizję Tobiasza proponując zamiast bidonów użyć butelki i inne pojemniki pozostawione w lesie przez amatorów leśnego wypoczynku. Nigdy nie myślałem, że będę się tak cieszył na widok półlitrowej butelki plastikowej, wyrzuconej w krzaki. A jednak. Używając wody z kałuży dokładnie umyliśmy każdą część rowerów i ruszyliśmy w dalszą drogę z wizją konieczności wymiany supportu, kasety i przerzutek Shimano (w wersji Alivio i Deore...) Na szczęście już po chwili okazało się, że nasze obawy są przesadzone: napęd nie hałasował, w zasadzie, więcej niż powinien. Odetchnęliśmy z ulgą i ze średnią prędkością 15km/h dojechaliśmy do końca lasu. Wjechaliśmy na drogę która doprowadziła nas do samego Bukowna. Na niebie pojawiły się czarne chmury, ale stwierdziliśmy, że skoro nie ma piasku to możemy jechać, a może nawet wyprzedzimy chmurę. Z prędkością 27-30km/h przejechaliśmy 10km`owy odcinek z Bukowna do Jaworzna, ciągle pokropywani przez deszcz. Dalej to już tylko przejazd przez Jaworzno (dwa złamane zakazy poruszania się na rowerach i taksówkarz krzyczący <<Tu na rowerach kur** nie wolno!>>), Sosnowiec i już byliśmy w domu. Piękny wyjazd pełen przygód :)


Tu rozpoczyna się szlak


Uprawa leśna w wyrobisku piasku


Rynek w Olkuszu


Nasz szlak


JB`08 - Atak mokrych klonów :D


To wszystko tłumaczy...


`Twój stary pierze w rzece...` - tym razem to ja się myje w kałuży ;D


Warsztat rowerowy `Polana`

Podsumowanie:
Dystans: 91,6km
Średnia Prędkość: 21,3km/h
Maxymalna prędkość: 55,8km/h
Czas: 4:18:30

Zaplanowaliśmy krótki trening. Wyszedł

Czwartek, 24 kwietnia 2008 · Komentarze(0)
Zaplanowaliśmy krótki trening. Wyszedł `trochę` dłuższy ^_^
Ekipa: Ja, Tobek, Blazi

Trasa: Mysłowice -> Larysz -> Krasowy -> Lędziny -> Bieruń Nowy (tylko troszeczkę) -> Chełm Śląski -> Smutna Góra -> Chełmek -> Wzgórze Chełmek -> Jaworzno Jeleń (tu się rozdzieliliśmy i ja pojechałem sam do domu, a tobek z Blazim na Byczynę) -> Rakowia -> Dziećkowice -> Kosztowy -> Brzezinka -> Brzęczkowice -> Słupna -> Rymera -> Spotkanie z kumpelą :D

Parę fotek:

Ekipa na Wzgórzu Chełmek


Widok ze wzgórza w kierunku południowym - na horyzoncie Góra Klimont wraz z kościółkiem


Cmentarz na wzgórzu, dalej zalew Dziećkowicki i elektrownia Jaworzno


Rowerki przy obelisku


Mój Kross'ik ;)


Roślinka z klombu :)

Podsumowanie:
Dystans: 72,6km
Średnia Prędkość: 24,2km/h
Maxymalna prędkość: 55,4km/h
Czas: 3:00:37

Z konieczności wybrałem

Środa, 23 kwietnia 2008 · Komentarze(0)
Z konieczności wybrałem się razem z rodzicami na objazd po mieście w celu zdobycia materiałów do pracy na biologię pt. "Przyrodnicze osobliwości miasta Mysłowice". Na trasie zaliczyliśmy następujące punkty:

1. Las w Dolinie Słupnej
2. Trójkąt Trzech Cesarzy
3. Wzniesienie Brzęczkowickie
4. Dolina Brzęczkowickiego Potoku
5. Kompleks leśny Dar Karola

Razem wyszło 21,6km z zawrotną średnią 13,5km/h...

Foty:

Zawilce w lokalizacji 1 (lista powyżej)


Trójkąt trzech cesarzy - miejsce zbiegu Białej i Czarnej Przemszy, w przeszłości miejsce zbiegu granic Trzech mocarstw: Rosji, Austrii i Niemiec. Widok na część `rosyjską`


Majestatyczne mosty nad Przemszą - przykład architektury post Industrialnej - osoba na zdjęciu to moja mama :)




Co to mi się do obręczy przykleiło :D


Widok na profil warstwowy wzniesienia Brzęczkowickiego - warstwy orzeskie utworzone w okresie górnego karbonu :)


Pomnik przyrody


Kwiatuszki - jak ktoś wie jak się nazywają to piszcie w komentach :)


Jak wicie co to jest to napiszcie w komencie :)


Mleczyk :)


Oczko wodne w dolinie Brzęczkowickiego potoku - rozległe obniżenie erozyjno - denuacyjne - siedlisko szuwaru pałkowego


Ja i moja mama ;)

Dziś po fascynującej (sic!) wycieczce

Środa, 9 kwietnia 2008 · Komentarze(3)
Dziś po fascynującej (sic!) wycieczce do Katowic "Śladami Korfantego" wybrałem się na krótką przejażdżkę dla zaspokojenia głodu endorfin. Z góry założyłem wariant szosowy.

Na ulicy Katowickiej oczywiście zastałem korek. Dojazd do świateł i już parę samochodów wyprzedzonych. Dalej pojechałem przez Niwkę - tutaj niestety dopadł mnie okropny wiatr, który już nie odpuścił do końca. Po krótkiej chwili dojechałem do Jaworzna. I niestety teraz dopiero zaczęła się masakra. Światła, światła i jeszcze raz światła - oczywiście nie sprzężone ze sobą w żaden sposób co dawało "czerwoną falę". Dodatkowo mnóstwo blachosmrodów, masy ludzi wbiegających pod kierownice, aby tylko przedostać się na druga stronę ulicy i koleiny do wysokości pedałów. No ale nie narzekajmy. Dojechałem do centrum Jaworzna i dowiedziałem się, że to co było przed chwilą to tylko ziarenko piasku w porównaniu do tego co zobaczyłem w ścisłym centrum. Lecz udało się przejechać. Po chwili zostałem "wtłoczony" na nowy odcinek DK79, nie powiem, bardzo ładny. Dwupasmówka szybko przerodziła się spowrotem w drogę z koleinami. Moim oczom ukazała się tabliczka "Koniec terenu zabudowanego". To ładnie. Teraz TIR-y zaczęły mnie mijać, nie dość, że 50cm od kierownicy, to jeszcze z prędkością 90km/h zamiast 50km które obowiązuje w mieście. Na dodatek wg. mojego nosa, już dawno powinienem zjechać w drogę na Jeleń, a tu ani śladu... Na ale jedziemy dalej, najwyżej dojadę do Krakowa :D
Ogromny podjazd dość mnie wymęczył, ale, jak to wynika z praw logiki, za nim pojawił się ogromny zjazd. 47,5km/h i jedziemy. Moje szczęście skończyło się w momencie, kiedy obok mnie przejechał samochód ciężarowy przewożący drobny piasek z kopalni kruszcu, bez żadnej deki u góry, przeistaczając ziarenka piasku w mikro-pociski desantujące się wprost na moją twarz. Gdyby nie okulary, to pewnie teraz siedział bym na pogotowiu, a z moich oczu wyciągano by piach... Uderzenia ziarenek były tak bolesne, że w końcu nie patrzałem już na drogę, przyjmując ścianę "pocisków" na kask.
Po zjeździe na dół szczęście uśmiechnęło się do mnie. Ujrzałem charakterystyczne skrzyżowanie, które sprowadzi mnie wprost na spokojną, boczną drogę wprost na Jeleń...
Jazda można powiedzieć wiejską drogą okazała się być bardzo przyjemna. Nawet nie przeszkadzały mi wyrwy w jezdni. Ale moje szczęście nigdy nie trwa zbyt długo. Na mojej drodze pojawił się blachosmród w wersji wiejskiej - traktor URSUS. Wziąłem się za wyprzedzanie, ale na przeciwnym pasie pojawił się samochodów. Cóż, pomyślałem prawo Murphiego i poczekałem. Droga była pusta. Ale w odległości 100m znajdował się zakręt wchodzący w las. Zdecydowałem się zaryzykować i rozpocząłem wyprzedzanie traktora. Z zakrętu oczywiście wyjechał Van. Przyśpieszyłem do dwukrotnej prędkości traktora - jakieś 40km/h - i zmieściłem się na centymetry przed jadącym mi na czołowe Fordem Transitem.
Dojechałem do Jelenia, odpocząłem chwilkę pod Rakowią i ruszyłem w dalszą drogę. Podpiąłem się pod ładną blond kolarkę w spodenkach urzędu miasta Imielin. Razem z nią przejechałem całe Dziećkowice w tempie 30km/h z dwukrotnym maksymalnym tętnem :D Miłą panią na białej kolarzówce zgubiłem dopiero na Kosztowach. Najwyraźniej skręciła w drogę na Imielin. Po chwili kręcenia korbą dojechałem do blachosmrodu typu budowlanego - koparki jadącej 30km/h. Trzymałem się w jej "tunelu", który był bardziej cieplny i śmierdzący spalinami, niż aerodynamiczny. Wlokłem się za nim z 5km, a to z tego powodu, że jechał on praktycznie na skraju mojej maksymalnej stałej prędkości, więc nie chciałem go wyprzedzać, tylko po to, żeby spotkać się z nim znowu na następnym podjeździe. Zgubiłem go dopiero na światłach na Brzezince - chwała, że tak wolno się zbiera i, że upad terenu nie pomaga mu zbytnio w przyśpieszaniu. Od tego momentu trzymałem go na jakieś 100-200m od siebie. Przejechałem przez Brzęczkowice, skręciłem na Słupną i spokojnie dojechałem do domu. Nareszcie... Nie wiedziałem, że przejazd przez centrum Jaworzna to taka masakra. Postanowienie - nigdy więcej nie planuj wariantu szosowego drogami krajowymi. Kropka.

Podsumowanie:
Dystans: 41,6km
Średnia Prędkość: 26km/h
Maxymalna prędkość: 47,5km/h
Czas: 1:36:37

Uuu... Świetna średnia mi wyszła przez przypadek :)

Parę fotek:

Kościół św. Jana Chrzciciela w Sosnowcu


Jaworzno wita


Dom kultury w Jaworznie


Stara Krakowska - Skrzyżowanie min. na Jeleń


Słupna :)


Traska

O godzinie 9:00 podjechałem

Sobota, 5 kwietnia 2008 · Komentarze(7)
O godzinie 9:00 podjechałem na pobliskiego SHEL'a. Tam czekali już na mnie Blazi i Marek. Po krótkiej chwili dojechał Tobek. Jadąc pod prąd przedostaliśmy się na naszą drogę. Od razu wbiliśmy tempo ~23-24km/h. W tym tempie szybciutko (bo już po godzinie i paru minutach) dojechaliśmy do Oświęcimia. Tutaj zarządziliśmy krótki postój.


Nasza wesoła ekipa na postoju (Marek nie zmieścił się w kadrze. Ja zresztą też :D)

Przejechaliśmy przez Oświęcim i tym samym równym tempem udaliśmy się najpierw na Kęty drogą 948, lecz po paru kilometrach i dość sporym podjeździe, odbiliśmy na Osiek. Tutaj zaczęła się masakra. Dziurawa droga i interwały góra-dół z przewyższeniami 20-30 metrów. Tak przez jakieś 15km... Przez to pojawiły się częstsze przerwy.


Znowu postój ;)

Po przejeździe przez O!sit! (osiek) udaliśmy się na Wieprz. Oczywiście Wieprz powitał nas jednym ale tak jeb... dużym podjazdem, że się odechciewało jechać.


Podjazd przed Wieprzem

Po paru kilometrach dojechaliśmy wreszcie do upragnionego Andrychowa. Tutaj zarządziliśmy mały postój. A raczej stwierdziliśmy, że postój będzie dopiero przed podjazdem, ale zaraz potem zasiedliśmy na poboczu delektując się batonikami.


Już blisko celu!


Ja też tam byłem

W Andrychowie krótkie zakupy wody i małe zagubienie się z powodu braku oznaczeń, ale już za chwile podjeżdżaliśmy pod jakąś górkę.


"Eksponat" parku miejskiego w Andrychowie


Widok z "górki pośredniej"


Widok na Wapienice

Już za chwile podchodziliśmy pod Wapienice. Tak, podchodziliśmy! Jechać się na dało po prostu...



Parę minut i byliśmy na szczycie Wapienicy. Posiłek, parę fot i do domu ;( Żal wyjeżdżać



Zjeżdżając urządziliśmy sobie wspaniały Downhill. Tutaj też posypało się parę wspaniałych fotek.


Blazi szarżuje


Samolot w centrum Andrychowa

Teraz przez Wieprz i Osiek wracaliśmy do domu. Trzeba przyznać, że Osiek w wersji REVERSE jest dużo przyjemniejszy. Dalej Oświęcim i do domu...


Wspaniały kwiatek na trasie


Miłośnicy trochę wyżej oktanowych dwóch kółek ;D

Parę postojów i nareszcie w domku. Teraz tylko kąpiel i wyjazd będzie uznany za wspaniały ;)

Podsumowanie:
Dystans: 125,07km
Średnia Prędkość: 22,14km/h
Maxymalna prędkość: 60,0km/h
Czas: 5:39:37